#hokuskrokus Krokusy na Polanie Chochołowskiej

Jakiś czas temu na #thebucketlist zapisuję "Zobaczyć Polanę Chochołowską pełną krokusów". W tym roku udaje się zrealizować to marzenie. Co więcej, mam przy sobie naprawdę wyjątkowych ludzi, którzy rzucają wszystko... i jadą ze mną w Tatry!



Dlaczego Dolina Chochołowska? Wśród opowieści znajomych i w sieci krążą legendy na temat szafranu spiskiego (czyli krokusa) rosnącego w najdłuższej i największej dolinie po polskiej stronie Tatr. Od kilku lat Dolina Chochołowska, w okresie kiedy krokusy zakwitają, przeżywa oblężenie turystów, którzy chcą zobaczyć to, określane mianem cudu pod Tatrami, zjawisko.

Jedziemy i my: ja z Krakowa, Iza z Opola, Kasia i Łukasz z Katowic. Spotykamy się przed godziną 7:00 na dworcu w Zakopanem. Wsiadamy do busa, który nas zawozi na Siwą Polanę, gdzie czeka już na nas Łukasz z Kielc. Jesteśmy w komplecie. Ruszamy! Ku przygodzie!


Co zaplanowaliśmy? Dotrzeć na Polanę Chochołowską, podziwiać krokusy. A dalej? A dalej miało być spontanicznie. Plan udało się zrealizować. Ale po kolei.




Tego dnia nie tylko my chcemy podziwiać krokusy. Prawdę mówiąc spodziewam się, że nie będziemy sami, ale ilość współtowarzyszy nawet mnie zasakuje! Na Siwej Polanie, jeszcze przed ósmą, do kasy biletowej ustawia się spora kolejka chętnych. Na szczęście przesuwa się bardzo szybko, co zapewne jest efektem wprawy w wydawaniu biletów, do jakiej doszła Pani Kasjerka.

Z biletami w dłoniach przekraczamy szlaban na wejściu do Doliny Chochołowskiej i po kilkudziesięciu minutach wędrówki naszym oczom ukazują się one! Krokusy, krokusy, krokusy...i  raz jeszcze krokusy. Ja jestem zachwycona. Od samego początku. Wyjmuję telefon i aparat i rozpoczynam proces fotografowania. Tracę poczucie czasu i całkiem niechcący odłączam się od grupy. Przepadam robiąc milion ujęć każdemu napotkanemu krokusowi. Jest oczywistym, że nie ma opcji, aby sfotografować każdego. Krokusów jest dziesiątki, setki, tysiące... cała polana jest fioletowa.

Fioletowy dywan

Dochodzę do wniosku, że nigdy nie widziałam czegoś tak pięknego!
Widok z Polany Chochołowskiej na Kominiarski Wierch 

Po jakimś czasie chcę dołączyć do grupy, która jak podejrzewam już dawno jest w schronisku. Wyjmuję telefon z kieszeni. Nie ma zasięgu. Ruszam więc w kierunku schroniska. Mijam dziesiątki, jak nie setki ludzi.

Całe szczęście w schronisku dość szybko udaje mi się zlokalizować znajomych. Jemy kanapki, chochołowską szarlotkę i najlepsze pod słońcem naleśniki z bananem i masłem orzechowym, które wyprodukowała Iza. Pijemy wodę i herbatę. Ruszamy, aby znaleźć kawałek miejsca dla siebie i podziwiać krokusy i ich otoczenie.

Po lewej widoczny Wołowiec (2064 m n.p.m.)
Kiedy już wychodzimy okazuje się, że jeden z naszych kolegów zaginął. Poszedł do toalety i... tyle go widzieliśmy. Prawdę mówiąc w takim tłumie nie trudno się zgubić. Telefony wciąż nie działają. Próby poszukiwania nie przynoszą efektów. Wielokrotnie szukamy w tych samych miejscach. Iza kilka razy odwiedza męską toaletę. Wyjaśnia wszystkim Panom w kolejce, że ona tylko... kolegi szuka oraz że nie chce bezczelnie wepchać się w kolejkę. Dzielimy się na dwie grupy, aby szukać skuteczniej. Kolegi jak nie było, tak nie ma.

O ile na początku to jest ciekawe, o tyle później na pewno nie jest śmiesznie. Przygoda ta jest dla naszej grupy niezwykle cenną lekcją. Pozwala nam zweryfikować, że na okoliczność zagubienia się jednego z członków naszej paczki... nie mamy procedury! Procedura została już opracowana! Przeze mnie osobiście. I zaakceptowana przez grupę. A zagubiony kolega został odnaleziony cały i zdrowy... u wyjścia z Doliny Chochołowskiej.

Kaplica na Polanie Chochołowskiej i niewielka część tłumu, któremu towarzyszyłam w podziwianiu krokusów